Drukuj
Kategoria: Aktualności

01.JPG

Republika Mołdawii długo nie chciała nas wypuścić (kilkugodzinne oczekiwanie na granicy), w końcu jednak, udało dotrzeć się do Tulczy. Późnym przedpołudniem zajęliśmy miejsca na pokładzie kursującego po Dunaju statku i wyruszyliśmy w stronę jego ujścia.

 

Podróż była długa, a rzeka szeroka (zdj.1, 2), pasażerowie potrafili jednak sobie umilić czas (zdj.3,4). Po paru godzinach dopłynęliśmy do najniżej i najdalej na wschód wysuniętej miejscowości- Suliny. Można stąd wyruszyć na wycieczkę łodzią po Delcie Dunaju, a w czasie trwającej pół dnia podróży, obserwować przyrodę, ale jest to także okazja, by przyjrzeć się współuczestnikom wyprawy. Często podróżowanie razem z "tubylcami" okazuje się bardziej interesujące niż samo zwiedzanie. Jako jedyni obcokrajowcy w kilkuosobowej grupie, z zainteresowaniem obserwowaliśmy kolejne przykłady zażyłych relacji, jakie łączą Rumunów z ich telefonami komórkowymi i tabletami. Jeden z pasażerów, siedzący na przeciwko, bez dłuższych przerw nagrywał podróż- z racji tego, że usadowiony był na samym końcu łódki, głównym obiektem jego "filmu" musiał być ciągnący się za nią kilwater- kto wie, może po powrocie do Bukaresztu zamierzał odtwarzać wieczorami nagranie i odnajdywać wewnętrzny spokój w podziwianiu piękna rodzimej przyrody, zresztą powszechnie wiadomo, że patrzenie w wodę uspokaja.

Po kilku godzinach (i po zamienieniu łodzi na samochód i wody na stały ląd i połączeniu się z dwiema innymi grupami) dotarliśmy do będącego rezerwatem, lasu Letea. Wycieczka dla wielu jej uczestników miała charakter rodzinny i wszyscy- od dziecka do starca- czuli się zobligowani do uwiecznienia tego dnia. Telefony szły w ruch nie raz- wszak każdy musi mieć pamiątkowe zdjęcia z drzewem, które z jakiegoś powodu cała grupa zgodnie uznała za niezwykłe i warte uczynienia tłem komórkowej fotografii. Niepokojące było to, że idealną pozą do zdjęcia, wymyśloną przez jedną osobę, a potem dokładnie powtórzoną przez kilkanaście następnych, było zawiśnięcie na zdrewniałym kłączu- zachowanie na obszarze chronionym dość ryzykowane, czy wręcz niestosowne, ale skoro nawet przewodnik nie widział w tym nic złego, to można domyślać się, że nie takie klęski przetrwały tutejsze drzewa (zdj. 5-19).

W Sulinie można znaleźć m.in. jeden z najciekawszych cmentarzy, jakie odwiedziłam. Położony przy drodze wiodącej z centrum miejscowości do plaży, składa się z kilku części wydzielonych według kryterium wyznaniowego- żydowskiej, muzułmańskiej, chrześcijańskiej. Na pierwsze dwa składa się kilkanaście, może trochę więcej grobów, w większości sprzed drugiej wojny światowej (zdj. 20-26) Najbardziej rozległa jest część chrześcijańska- w segmencie prawosławnym nadal chowani są mieszkańcy Suliny i zapewne okolic. W dobrym stanie zachowała się część XIX- wieczna; ta też jest najbardziej zaskakująca, gdyż spora część osób, jakie zostały tu pogrzebane, to obcokrajowcy (w większości z Anglii, ale też Niemiec). Czytając napisy na nagrobkach, można poznać nie tylko nazwisko, datę śmierci, ale także kawałek życia i przyczynę jego końca- utonięcie okazuje się najczęstszym powodem ( opisana na nagrobku historia Williama Webstera, który zginął próbując uratować tonącą Margaret Pringle- ich groby znajdują się obok siebie), ale opisane są też "szybkie i gwałtowne" choroby (zdj.27-33).

***

Podążając na południe docieramy do granicy dwóch państw- a jakieś 60 kilometrów od tej granicy (i "wioski hipisów" Vama Veche), na terenie Bułgarii,znajduje się Balcik, miejscowość, która od początku była jednym (a właściwie jedynym) z żelaznych i obowiązkowych punktów programu wyjazdowego. Balcik, chociaż zawsze położony był w tym samym miejscu, przez lata kilkakrotnie zmieniał obywatelstwo, by w końcu zostać po bułgarskiej stronie, zanim to jednak nastąpiło, przez jakiś czas (1913-1940) należał do Rumunii.

Dosyć szybko stał się miejscem, do którego zaczęli przyjeżdżać przedstawiciele elity rumuńskiej i artyści- w celach twórczo-wypoczynkowych. Na życzenie królowej Marii wybudowano kompleks pałacowy, który do tej pory robi wyjątkowo dobre wrażenie chociażby tym, jak umiejętnie i nieprzypadkowo został wkomponowany w teren. (zdj. 34-42.). Takie zresztą było założenie architektoniczne, Maria zauroczona tą częścią wybrzeża, zażyczyła sobie, by jej rezydencja w żaden sposób nie przyćmiewała walorów tutejszej przyrody, a zamek nie odróżniał się nieprzyjemną ostentacją od otoczenia.

(Współczesny Balcik ma jednak minusy, a dotyczą one głównie tzw. kwestii prozaicznych. Jedną z nich była niemożność uzyskania wiarygodnej informacji o autobusie powrotnym do Rumunii- przy czym problemem nie jest brak informacji, ale ich nadmiar, i to, że wzajemnie się wykluczają. Zaowocowało to dwugodzinnym koczowaniem na przystanku, w domniemanym miejscu przejazdu autobusu, w towarzystwie przyjaznych i uprzejmych kotów i zdecydowanie mniej dobrze wychowanych tubylczych ludzi.)

  ***

Na koniec wróćmy jeszcze raz nad rzekę, gdyż miejsce, w którym Dunaj łączy się z Morzem Czarnym, może być dobrym także do zakończenia tej relacji. Łódka jest płytka i nie trzeba bardzo się wychylać, by zobaczyć jak mętne, burozielone wody rzeczne powoli zmieniają kolor, stają się przezroczyste i ciemnoniebieskie. Równocześnie, pod ich powierzchnią, jak i na niej ciągle kwitnie życie słodkowodne, jakby flora jeszcze nie zorientowała się, że gdzieś tutaj zaczyna się morze i właściwie nie powinno jej tu być. Słodkie miesza ze słonym, a to tylko dwa spośród wielu smaków, na jakie można trafić podróżując.

 

Autorstwa Katarzyny Motyki (Beskidzkie Towarzystwo Oświatowe)

02.JPG 03.JPG 04.JPG

05.JPG 06.JPG 07.JPG

08.JPG 09.JPG 10.JPG

11.JPG 12.JPG 13.JPG

14.JPG 15.JPG 16.JPG

17.JPG 18.JPG 19.JPG

20.JPG 21.JPG 22.JPG

23.JPG 24.JPG 25.JPG

26.JPG 27.JPG 28.JPG

29.JPG 30.JPG 31.JPG

32.JPG 33.JPG 34.JPG

35.JPG 36.JPG 37.JPG

38.JPG 39.JPG 40.JPG

41.JPG 42.JPG

 

Autorka zdjęć: Katarzyna Motyka (Beskidzkie Towarzystwo Oświatowe)