Drukuj
Kategoria: Aktualności

001.JPG

Pamiętam jak, jako dziecko, miałem nagrany na kasetę video klip utworu Bon Jovi „It’s my life”, mogłem go wtedy odtwarzać w kółko, uważając za najlepszy numer pod słońcem. Nic dziwnego, że wzięcie udziału w stołecznym koncercie zespołu było spełnieniem tychże dziecięcych marzeń. I rzeczywiście był to koncert na najwyższym światowym poziomie. Support zagrała amerykańska grupa Switchfoot grająca rock inspirowany wartościami chrześcijańskimi, znana m.in. ze ścieżki dźwiękowej do popularnego filmu „A walk to remember” (polski tytuł „Szkoła uczuć”). Zespół zaprezentował m.in. świetny, świeży utwór „Native tongue”, a także dawniejsze przeboje w tym „Dare to move”. Punktualnie o 20.30 na scenie pojawiła się grupa Bon Jovi. Lider Jon Bon Jovi podkreślił, że cieszy się może znów być w Polsce. Pierwszy koncert miał miejsce sześć lat temu w Gdańsku. Na początek zobaczyliśmy zapowiedź tego, co nas czeka, pojawiły się zdjęcia Polski, Warszawy i wybrzmiał utwór przewodni całej trasy pod nazwą „This house is not for sale”. Następnie na rozgrzewkę zagrano „Raise your hands”. Po czym rozgrzewka dobiegła końca, wszyscy zostali poproszeni o powstanie i rozpoczął się koncert na pełnych obrotach, a po całym stadionie rozniosło się: „Shot through the heart, and you're to blame”. Od tego momentu mieliśmy do czynienia z ucztą, a emocje, które sięgnęły zenitu, potem nie malały, tylko rosły. W chwilę potem wybrzmiało: „Born to be my baby”, „Whole lot of leavin” oraz „Lost highway”. Potem zespół przygotował niespodziankę, zachęcając publiczność do poproszenia o zagranie następnego utworu. Testując wytrzymałość fanów, bodajże trzykrotnie przymierzał się do odegrania przeboju „Runaway”, jednak rozpoczęło się i usłyszeliśmy: „On the street where you live girls talk about their social lives”. Wszyscy, którzy przybyli na Stadion Narodowy mogli rozsmakować się w koncercie i po kolei wybrzmiewało: „We weren’t born to follow”, „Have a nice day” oraz ponadczasowe „Keep the faith”. Potem natomiast zrobiła się balladowa atmosfera. Kiedyś wyciągano zapalniczki i zapalano światełka, teraz zgromadzeni na stadionie wyciągnęli telefony i odpalili latarki, ale dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi był to widok równie nastrojowy, a to wszystko za sprawą tego, że zespół zagrał utwór „Amen”. Pozostając w tym samym klimacie kontynuował numerem „Bed of roses”. Stadion wtórował wokaliście zapewniając, że ma w polskim narodzie wiernych fanów. Następnie tempo zostało podkręcone, gdyż świetnie na koncercie wybrzmiał utwór „Roller Coaster” z najnowszej płyty zespołu. Wszyscy na stadionie wiedzieli o co chodzi, gdy nadszedł moment, by na stojąco odśpiewać „It’s my life”, wtem kilkadziesiąt tysięcy ludzi wydobyło z siebie: „This ain't a song for the broken-hearted ”. Myślę, że słyszała to cała Warszawa. Potężnie wybrzmiał również numer „We don’t run”, promujący poprzednią płytę z solidnym przekazem niosącym się po Narodowym. Potem przenieśliśmy się, wraz z doskonałymi materiałami prezentowanymi w ciągu całego show na telebimach, do krainy kowbojów, gdyż zaprezentowany został utwór „Wanted dead or alive”. Następnie odrobinę zmienił się klimat, gdyż znaleźliśmy się w otoczeniu witraży, w stylizowanym na gospel numerze „Lay your hands on me”. Gratką dla fanów był utwór z płyty „Crush”, „Captain Crush and the Beauty Queen from Mars”, gdzie świetny popis gry na gitarach dało kilku członków zespołu. Następnie usłyszeliśmy „I'll sleep, when I'm dead” oraz „Bad medicine”, który w porównaniu z oryginałem z płyt, trwał prawie raz tyle, jednak zarówno grupa jak i publika bawili się znakomicie. I w tym momencie nastąpiło coś zupełnie niespodziewanego, a mianowicie koncert się skończył i artyści zeszli ze sceny, choć minęły ponad dwie godziny, było to coś, z czym fani nie mogli się zgodzić. Rozpoczęła się wrzawa, która czego można było się spodziewać, doprowadzi do powrotu Bon Jovi na scenę, udało się ku uciesze sympatyków. Bis rozpoczął się od klasyka „I’ll be there for you”, na stadionie znów zamigotały światełka, a zespół grał utwór przez około 10 minut. W rzeczy samej mógł grać go przez pół godziny czy godzinę i nikomu by się nie znudziło. Można wierzyć lub nie wierzyć, ale publiczność śpiewała jeszcze donośniej niż „It’s my life”, więc teraz słyszała Warszawa, okolice i całe województwo mazowieckie. Na zwieńczenie wybrzmiał numer, bez którego nikt nie opuściłby PGE Narodowego, a mianowicie „Livin' on a prayer”. Zgromadzeni dali z siebie wszystko, śpiewając najdonośniej jak się da, więc tym razem poniosło się po całej Polsce. W tym momencie stało się wiadome, że przedstawienie dobiegło końca i można będzie opuścić stadion w pokoju. Jon Bon Jovi, ubrany w koszulkę ofiarowaną przez polski fanclub, ze zdjęciami fanów oraz bluzę z napisem Poland, podziękował Polakom za atmosferę w czasie koncertu. Pełny stadion, kilkadziesiąt tysięcy ludzi i Morze Bałtyckie rąk pod sceną. W tym wszystkim dwadzieścia dwa utwory, ponad dwie i pół godziny show w wykonaniu legendarnego Bon Jovi. Grupa wystąpiła w składzie ze swoim frontmanem John’em Bon Jovi’m, klawiszowcem David’em Bryan’em, perkusistą Tico Torres’em oraz gitarzystami Philem X oraz Hugh McDonald’em. Moim zdaniem, jeśli jest dziś jest jakiś zespół, któremu można nadać tytuł króla popu, w znaczeniu popularności, gdyż koncert miał dość rockowy charakter, to 12 lipca 2019 AD, o 20.30 zagrał koncert na warszawskim stadionie narodowym. Ciekawostką jest, że manager zespołu, Paul Korzilius ma polskie korzenie i na koncert zaprosił swoją polską rodzinę. Całemu zespołowi życzymy wszystkiego najlepszego w ciągu dalszym trasy, a za koncert serdecznie dziękujemy, Bóg zapłać!  

Autor: Piotr Motyka, Milówka Młodych, RP 2019.