Drukuj
Kategoria: Aktualności

WNUD.jpg

Piotr Motyka: Kim dla Pani był śp. Władysław Nowotarski ps. „Lotny”, Żołnierz Wyklęty?

Urszula Dancewicz: Nazywam się Urszula Dancewicz. Władysław Nowotarski był moim wujkiem, bratem mojej mamy Joanny Grzegorzek, cioci Danuty Węglarz i cioci Anny Kolonko. Jako partyzant należał do oddziału Antoniego Bieguna „Sztubaka”, działali m.in. na terenie Milówki, Kamesznicy oraz Węgierskiej Górki. W czasach partyzanckich moja mama czasem się z nim kontaktowała, widzieli się ze sobą, zachęcała go wtedy by wrócił do domu, ale był tak zaangażowany w tę działalność, że po prostu nie chciał wracać. Mieszkał razem z partyzantami w lesie.

PM: Czy może Pani przybliżyć jak śp. Władysław znalazł się w partyzantce?

UD: Myślę, że miał takie poczucie, że trzeba. Dziadek tłumaczył mu, że nie musi, przecież powodziło się im, nie było takiej sytuacji, że nie miał co jeść i to było z musu. Po prostu założył sobie, że pójdzie i poszedł.

PM: Jakie wspomnienia dotyczące śp. Władysława zachowały się w Pani domu rodzinnym?

UD: Po wojnie zaczęliśmy go szukać, bo nie było śladu po nim, coś tam ludzie przegadywali, że partyzanci gdzieś wyjechali na Zachód, więc szukaliśmy go przez Czerwony Krzyż. Mama z babcią szukały, dowiadywały się od ludzi postronnych, gdzie on może być. Czasami ludzie gadali, że wyjechali do Ameryki, a to znowu gdzie indziej. Był taki przypadek, że znajomy mojej babci z Zabrza, mówił, że mieszka tam pan o nazwisku Nowotarski. Babcia pojechała do niego popatrzeć, czy to przypadkiem nie jest on, ale okazało się, że to kto inny. Ciocia opowiadała mi, że wujek miał znamię. Kiedyś się paliło, a babcia chodziła z nim w ciąży, dotknęła się wtedy czegoś koło serca i zostało. Ten pan nie chciał pokazać, czy ma znamię, ale babcia mówiła, że to na pewno nie jest on. Później ludzie pogadywali, że słyszeli o tych mordach na partyzantach. I tak się dowiadywaliśmy, raz słyszeliśmy, że mordowano ich w Grodkowie, raz w Grodźcu Śląskim. W Grodźcu Śląskim mieliśmy rodzinę po stronie dziadka Nowotarskiego i tam dopytywali się, czy przypadkiem ludzie nie słyszeli o Władysławie, ale jakoś każdy „coś tam gadał, ale nic nie gadał”. Przez lata nie wiedzieliśmy, co dokładnie się stało. Były poszukiwania przez Czerwony Krzyż, pamiętam, że jak byliśmy mali, to siedzieliśmy przy radiowęzłach i słuchaliśmy, czy przypadkiem nie będzie wymienione to nazwisko, ale niestety nie było. Dopiero teraz stała się taka „niespodzianka”, zostaliśmy powiadomieni przez Instytut Pamięci Narodowej, że szczątki zostały odnalezione. Babcia zmarła w latach siedemdziesiątych, tłamsiła to w sobie. To też były takie czasy, że nie można było o tym mówić. Ciocia Danka wspominała, że jak zmarło jej dziecko i gdy płakała, to babcia powiedziała jej: „ Nie płacz, bo ty przynajmniej widzisz swoje dziecko, a ja nie wiem czy ono żyje, czy nie żyje i to jest dopiero ból”.

PM: Do którego momentu wierzyli państwo, że wróci do rodzinnego domu?

UD: Jak ludzie zaczęli pogadywać o tym, to były może lata sześćdziesiąte albo siedemdziesiąte. Przypominam sobie też takie zajście, mama opowiadała to tylko raz. Jakaś pani jasnowidz, przyjechała do Milówki, to było w sali kina w Milówce, mama poszła i zapytała ją o wujka. Ta jasnowidz, jakby zahipnotyzowała ją i wtedy widziała mnóstwo krwi i porozrzucane zwłoki. Jak przyszła to płakała. Babcia pytała czemu płaczesz, ale mama nie chciała jej mówić. Potem coraz bardziej przychylała się do tej wersji, że jednak zginął i nie było szans na to, że przeżył. Mama wspominała, że była najbardziej zżyta z wujkiem, gdyż był między nimi tylko rok różnicy, wujek był starszy, mama młodsza. Przychodziła do nas także śp. Pani Stanisława Cepcarz, która pomagała partyzantom. W latach dziewięćdziesiątych, namówiła mamę, jak była jeszcze zdrowa, by pojechały do Ciśca, tam była Msza Święta, przy kościele postawiono obelisk dla Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Mama liczyła, że może czegoś się dowie, była tam parę razy, a potem jak już nie mogła, to ja powzięłam, że będę tam jeździć, podobnie do Baruta. Mama zmarła w 2008 roku. Żałujemy, że nie dożyła momentu identyfikacji ciała. W 2012 roku dostaliśmy wstępne informacje, dane te były badane w kilku instytutach, w różnych ośrodkach w Polsce i teraz to wszystko zostało potwierdzone.

PM: Czy byli państwo szykanowani z powodu przynależności członka rodziny do Narodowych Sił Zbrojnych?

UD: Nie przypominam sobie, raz tylko pamiętam, że babcia opowiadała, jak ktoś, bodajże z Ciśca miał mówić, że partyzanci zabrali mu żywność czy jakieś zwierzęta, to mogło być około 1954 roku, wtedy wiem, że dziadek chciał mu coś zapłacić, zrekompensować, ale jak to było dokładnie to nie wiem. Nie byliśmy szykanowani, ale pamiętam, że mówiło się o partyzantach, że to były „bandy”, że kradli, taka wtedy była propaganda.

PM: Odnośnie „czarnej propagandy” dotyczącej Żołnierzy Niezłomnych, myślę, że ludzie czasami nie widzą tego w pełnym kontekście. Partyzanci mogli się utrzymywać, gdy mieli zaplecze wśród ludzi, taka propaganda była elementem odstraszania ukierunkowanego w miejscową ludność, żeby nie udzielała wsparcia żołnierzom w żaden sposób. Popatrzmy również na to, że parę lat przedtem Polska została napadnięta, byli polscy żołnierze, którzy ślubowali, że będą jej bronić, potem nasi sojusznicy zostawili nas na pastwę sowieckiego okupanta, dostaliśmy się do niewoli i ci partyzanci, którzy zostali na polu walki wypełniali naprawdę tylko rozkaz walki o wolną i niepodległą Polskę. Jak Pani postrzega tę propagandę dziś?

UD: Tak, myślę, że do tej pory jesteśmy tacy, jak się komuś pomoże to cię gloryfikuje, a jak komuś coś zaszkodzisz nawet odrobinę, to na odwrót, przekreśla cię i tu mogło być podobnie. Bywa, że ludzie pamiętają na chwilę jak coś tam trzeba, a potem zapominają. Mamy krótką pamięć. Różni ludzie mają odmienne zdania. Nie mogę tego dokładnie ocenić, ale jedno jest pewne, że Pan Bóg będzie sądził sprawiedliwie.

PM: Byli ludzie, którzy walczyli z polskimi partyzantami, więc byli po przeciwnej stronie, z tego powodu mogą mieć odmienne zdanie, ale obiektywnie, historycznie patrząc wysługiwali się Sowietom, byli po prostu kolaborantami…

UD: Właśnie, to chyba działa im się krzywda, jak ktoś chciał ich wyprostować.

PM: Sposób, w jaki traktowano Żołnierzy Niezłomnych, był bezwzględny, brutalny, a najczęściej to byli naprawdę młodzi, choć dojrzali ludzie, którzy kochali Polskę…

UD: To byli młodzi, zaangażowani ludzie, nie każdy był gotów iść w las. Czy grzało, czy lało, czy wiało, siedzieli w lesie i wypełniali rozkazy, ale oni chcieli wyzwolić Polskę.

PM: Woleli umrzeć wolni, niż żyć w niewoli, a przecież po wojnie były też oczekiwania, że zaraz wybuchnie konflikt między USA i ZSRR i pojawi się możliwość wyzwolenia Polski…

UD: Tak, a że byli młodzi, pełni sił to taką podjęli decyzję.

PM: Jak doszło do zidentyfikowania „Lotnego”?

UD: Od nas pobierano DNA, od całej naszej rodziny. Do Milówki, przyjechał przedstawiciel IPN, który pobrał od nas próbki, podobnie do cioci z Wrocławia, na ich podstawie zostały przeprowadzone badania. Był to wymaz z ust, bezbolesny zabieg. Wyniki potwierdziły, że to są szczątki wujka. Okazało się, że zginął w Malerzowicach Wielkich, to jest w województwie opolskim, między Łambinowicami a Starym Grodkowem. Nie byliśmy tam nigdy, ale z mamą jeździliśmy do Baruta, a tam było takie lotnisko. W pierwszej wersji, już w latach osiemdziesiątych, gdy troszeczkę można było mówić, to ludzie przegadywali, że tam widzieli jak jechały zamknięte ciężarówki. Nie było wiadomo kogo, czy co tam wiozą. Te ciężarówki jechały na leśną polanę, do Baruta i tam ludzie słyszeli, że był wybuch, ale w tym czasie wejście tam było zakazane. Ktoś widział, że była tam wysadzona stodoła albo jakiś budynek. Po jakimś dopiero czasie odnajdywano tam klamry, czy guziki z orzełkami i wtedy zaczęły się poszukiwania, tam jednak niestety go nie było. W 2012 roku badacze z IPN przeszli na drugie miejsce, to były Malerzowice Wielkie i okazało się, że tam został znaleziony. Podczas uroczystości w Warszawie prezes IPN, dr Jarosław Szarek mówił, że tam odnaleziono szczątki, był nawet pokazany na zdjęciu taki fragment, jak leżały wrzucone w takim silosie, tam parę kości, wśród zamordowanych był śp. Władysław Nowotarski. Na razie nie wiemy dlaczego na miejsce kaźni wybrano właśnie to miejsce, Malerzowice Wielkie.

PM: Skąd wzięła się fotografia przedstawiająca śp. Władysława Nowotarskiego?

UD: Nie wiemy skąd wzięła się ta fotografia. Pytałam cioci, czy ma takie zdjęcie, albo czy je kiedyś widziała, ale nikt z nas się z takim zdjęciem nie spotkał. Domyślamy się, że gdy pojawił się temat amnestii i przewiezienia do Stanów Zjednoczonych, to przecież potrzebne byłyby paszporty i możliwe, że wtedy robiono im te zdjęcia. To jest nasza jedyna pamiątka.

PM: Żołnierzom Niezłomnym za ich przelaną krew należy się szacunek. Historycy podkreślają, że dopóki walczyło podziemie antykomunistyczne, komuniści nie mogli wprowadzić wielu planowanych reform, musieli odłożyć w czasie także walkę z Kościołem Świętym. Wtedy, gdy czas został zyskany Polacy mogli się bardziej przygotować na nadchodzący czas reżimu totalitarnego. Czym był dla Pani moment wręczenia noty identyfikacyjnej w Pałacu Prezydenckim w Warszawie?

UD: To było ogromne przeżycie dla mnie i sióstr. Wywarło to na nas wrażenie, wydarzenie było od początku uroczyście zorganizowane. Zaraz po wejściu do Pałacu Prezydenckiego mieliśmy opiekunkę, która nas zaprowadziła na miejsce, zostałam oddelegowana przez siostry do odbioru noty, dlatego siedziałam w pierwszym rzędzie. Nie wiedziałyśmy, czy jest zdjęcie, dlatego zapytałem panią, jak to będzie wyglądało. Na ścianie widać było tych, którzy wcześniej już zostali zidentyfikowani i były puste miejsca, pisało brak zdjęcia. Pani dowiedziała się i wkrótce uśmiechnięta przyszła powiedzieć, że jest zdjęcie, stwierdziła, że to przystojny chłopak. Wtedy chciało się mi płakać, ale jakoś wytrzymałam. Pan redaktor Krzysztof Ziemiec przeczytał zwięzłą notką biograficzną, a potem Pan prezes dr Szarek wręczył mi notę identyfikacyjną oraz zdjęcie wujka. Byłam 9 w kolejności, a było nas 12. Był list od Pana Prezydenta RP Andrzeja Dudy, odczytany przez Pana Ministra Pawła Muchę, wiceszefa KPRP, a także od Pana Prezesa RM Mateusza Morawieckiego. W czasie uroczystości obecny był także sztandar Pułku Reprezentacyjnego Wojska Polskiego. Gdy wręczono nam noty, udzieliłam krótkiego wywiadu, a potem był poczęstunek dla uczestników spotkania. Wśród zidentyfikowanych żołnierzy był także śp. Jan Wojtas z Milówki, a najwięcej partyzantów było z Ciśca. Z tamtejszymi rodzinami przybył ks. prałat Władysław Nowobilski. Planujemy wkrótce spotkanie w gronie rodzin żołnierzy. Będziemy chcieli się dowiedzieć jak najwięcej. Co do pochówku to orzekłyśmy, że skoro wujek tam zginął wraz z kolegami, a z tego co wiem, planowany jest w tym miejscu także obelisk, to chyba tam zostanie.

PM: Mijają 73 lata, prawie 4 pokolenia i z jakąś podstawową dziejową sprawiedliwością mamy do czynienia dopiero teraz. Czy uważa Pani, że działania podejmowane przez IPN pomagają w dotarciu z historyczną prawdą o losach Żołnierzy Niezłomnych, do Polaków żyjących w dzisiejszych czasach?

UD: Mam taką nadzieję, że niektórym oczy się otworzą i popatrzą na to innym wzrokiem, zobaczymy.

PM: Dopomóż Boże! Serdecznie dziękujemy za to prawdziwe świadectwo Pani Rodziny, które jest częścią historii Polski, cześć i chwała bohaterom, życzymy wszystkiego najlepszego!

UD: Serdecznie dziękuję!

Wywiad z Panią Urszulą Dancewicz został przeprowadzony przez Piotra Motykę dla Beskidzkiego Towarzystwa Oświatowego.

Źródło: Beskidzkie Towarzystwo Oświatowe, Milówka RP 2019.